Spotkałyśmy się w centrum Warszawy. Było chłodno, ale słońce grało pierwsze skrzypce – odbijało się od betonu, tworzyło geometryczne cienie i malowało Monikę światłem. Takie światło kocham najbardziej.
Monika ma w sobie spokój. Delikatność, która nie potrzebuje wielu słów. Wystarczyła chwila, byśmy złapały wspólny rytm. Zatrzymywałyśmy się tam, gdzie światło najpiękniej rysowało linię wokół niej – na schodach, w przejściu, przy barierkach.
Uwielbiam, gdy zdjęcia dzieją się "między". Między ruchem a zatrzymaniem. Między światłem a cieniem. Między spojrzeniem a uśmiechem. W tych przerwach tętni życie – prawdziwe, nieskrojone pod kadr.
Warszawa w tle? Nieprzypadkowa. Surowa, monumentalna, a jednocześnie znajoma. Lubię zestawiać ją z kobiecą wrażliwością.
Monika ma piękne oczy – nie mogę tego nie napisać. Patrzy nimi lekko, ale z uwagą. Tak, jakby widziała więcej.